“Podróżować znaczy żyć. A w każdym razie żyć podwójnie,
potrójnie, wielokrotnie.” – Andrzej Stasiuk
"Upiór w
operze" - myślę że większość z nas
słyszała ten tytuł. Ina sprawa jest ile osób widziało faktycznie operę o tej
nazwie. Nie jest specjalną tajemnicą, że ja dotychczas nie miałem okazji. Co
prawda nie unikam oper czy teatrów, ale też nie jestem w nich gościem każdego
tygodnia, nawet nie każdego miesiąca. Zdecydowanie preferuję las, łąkę, dolinę
rzeczną, czy jakieś bagno. Tam, szczególnie wiosną odbywają się teatry i opery
nierzadko najpiękniejsze, ponieważ tworzone przez samą przyrodę. A jak ktoś ma
na tyle odwagi i samozaparcia by udać się wiosenną nocą na rozlewiska to i może
poczuć się jak by go obserwował przysłowiowy operowy upiór. A to tylko wodnik
nawołujący spośród trzcin, lub przemierzający swoje łąkowe ścieżki lis.
Ale pozostawmy na moment
tematy przyrodnicze i wróćmy do wielkiego miasta. Zostałem zaproszony do teatru
na ta właśnie operę. Wzbraniałem się nieziemsko, bo przecież: "Do teatru
nie wchodzi się bezkarnie", a ja nie byłem przygotowany na takie atrakcje
i garnitur pozostał w domowej szafie. Szybko mi jednak wytłumaczono, że tutaj
strój a z tak oficjalny nie obowiązuje. Wystarczy koszula, wystarczą spodnie.
Mimo wszystko czułem się nieswojo, przynajmniej do momentu przybycia przed
teatr. Na miejscu okazało się, że faktycznie sformułowanie stroju niejako
oficjalnego by iść do teatru nie istnieje, a przynajmniej jest mocno odmienne
od tego co preferują Europejczycy.
Sama opera, oprawa i rozmach z jakim została wystawiona sztuka przyprawił mnie
o nie małe osłupienie. Efekty specjalne, gra aktorska, całość kompozycji. Co
ciekawe na życzenie można było otrzymać tablet na którym wyświetlano
tłumaczenie z języka portugalskiego. W tym także na język polski. Nie
skorzystałem z tej opcji gdyż uznałem, że bardziej skupiał bym się na tablecie
niż sztuce. A kolejnym powodem było zanurzenie się w języku portugalskim,
wsłuchanie w niego co pomaga w nauce i późniejszych próbach konwersacji. Zatem
upiór zagościł w operze, ale także na długi czas w mojej pamięci jako bardzo
ciekawe doświadczenie.
Po operze udaliśmy się na miasto. Godzina pierwsza w nocy, ulice jak by na
moment zamarły. Jedynie gdzieniegdzie przemykały taksówki czy służby miejskie.
W miejskich zadrzewieniach buszowały nietoperze. Ich pokaźne rozmiary
sprawiały, że nie sposób było ich nie zauważyć. Niestety nie miałem z sobą aparatu,
więc to jedyne co mogę o nich powiedzieć. Obserwowało się je bardzo ciekawie,
ale do jakiego gatunku należały pozostanie zagadką.
Dotarliśmy do lokalu w którym mimo godzin nocnych tętniło życie. Trudno było
znaleźć wolne miejsca, musieliśmy swoje odczekać. Lokal został wybrany nie bez
powodu i nie chodziło o to, że jako jedyny był o tej porze otwarty. Miałem
spróbować tradycyjnie w tym miejscu podawanej sanduiche de pernil, a przy
okazji skosztować także suco de cupuaçu, czyli soku z kakaowca Cupuacu. W ten oto sposób ciemną nocą
poznawałem kolejne smaki tego kraju.
W kolejnych dniach doznań smakowo kolorystycznych wcale nie było mniej.
Wybraliśmy się bowiem na lokalny targ po owoce i warzywa. Nie wymienię
wszystkich nazw jakie tego dnia poznałem. Prócz dobrze znanych nam ziemniaków,
marchewki, czy cebuli do wyboru było jeszcze mnóstwo gatunków warzyw, a tym bardziej owoców o których
istnieniu być może nawet wcześniej nie miałem pojęcia. Przy okazji po raz
kolejny przekonałem się, że deszcz w Brazylii może zaskoczyć, przemoczyć i
skutecznie spowolnić funkcjonowanie tak dużego miasta. A wydawać by się mogło,
że to chwilowa ulewa była.
Nie lepiej było kilka dni później gdy wybrałem się do pobliskiego parku - Parque da Água Branca. Miejsce to słynie nie tylko z padołów dla
koni i możliwości jazdy na tych zwierzętach. Tutejszy park słynie jeszcze z
jednej wyjątkowej rzeczy. Otóż w miejscu tym spotykają się całe pokolenia,
prowadzone przez osoby starsze, które to mają z sobą gitary, oraz pełne
kapelusze opowieści. Można usłyszeć tu piosenki tradycyjne, dominuje muzyka z
czasów młodości wykonawców, a być może lat jeszcze wcześniejszych. Miejsce
gdzie czas się zatrzymuje, a człowiek wsłuchuje się w kolejne utwory
opowiadające o gauchos, pracy z końmi i
bydłem na pampach, życiu i tęsknocie za tym życiem na południowoamerykańskich równinach.
I wszystko było by pięknie, można by tak
słuchać godzinami, gdyby nie ulewa która skutecznie przegoniła większość
odwiedzających tego dnia park.
Komentarze
Prześlij komentarz