Ekologia...





Ten kto wraca jest zawsze kimś innym niż ten, który wyjechał...
Elżbieta Dzikowska



 Zapiski z Antarktyki...
MZ001 - pierwsza próba pobrana z odpływu przy budynku meteo. Słońce ostrym blaskiem próbuje przebić się przez ciężkie chmury. Kiedy mu się to udaje trzeba zakładać okulary przeciwsłoneczne. Nie oznacza to jednak że jest ciepło. Ręce wystawione na te warunki szybko odczuwają Antarktyczny chłód, smagane wiatrem bezkarnie hulającym po Zatoce. Pogoda nadal jest dobra, trzeba to przyznać bez wątpienia. Widzę jak ciągnik jedzie z zodiakiem na Jedynkę. Oznacza to, że za chwilę na swój monitoring ruszą "Gruziarze". A ja stanowczym krokiem kieruję się w stronę Ekologii aby pobrać kolejne próby. Nad Zatoką przelatuje Chilijski samolot, dawno nie było widać tu tej czerwonej machiny. Idąc plażą widzę zachodzące zmiany. Słońce oświetla żółte budynki stacji nadając im szlachetności pośród szaro-brunatnego otoczenia wzgórz Point Thomas.


Jednak dziś jest już inaczej niż było jeszcze kilka dni temu. Na próżno po mszarniku szukać uchatek. Nad głową czasem przelecą pojedyncze wydrzyki i choć było ich tu wiele, to i one opuszczają wyspę. Idąc plażą napotykam jednego pingwina białobrewego. Jednego, choć jeszcze tydzień temu było ich tu kilkadziesiąt. Jedynie oceanniki jeszcze dopisują ilościowo, wszakże wciąż wyprowadzają młode. Jednak to nie pora na ich aktywność, ta rozpocznie się dopiero bliżej wieczoru.
Zbliżam się do Rakusy, przed skałkami mieniącymi się kolorami rudych porostów i zielenią mchów leży jedna uchatka. Tuż obok niej, jakby w ten sposób czując się bezpieczniej stoi młoda skua. Jest to jeden  z młodych ptaków, które wylęgły się właśnie tu, na mszarniku.


Zatrzymuję się by zrobić im zdjęcie. Nagle za plenami słyszę dziwny świst. Odwracam się i widzę szary, poruszający się kamień! Na mej twarzy pojawia się uśmiech. Kolejny dowód na to, iż nie trudno tu pomylić zwierzę z kamieniami. Pośród tych drugich odpoczywa foka Weddella. Jej szaro umaszczona sierść sprawia, że idealnie zlewa się z otoczeniem. Obchodzę ją ostrożnie i po cichu, przecież to ona jest u siebie. Niech śpi zatem, nie będę nadużywał jej gościnności.


Idę dalej mijając tablicę "ASPA 128"! Od tego miejsca wszystko jest jeszcze świętsze, zarazem jeszcze bardziej fascynujące! Mijam skałki, pośród których w rumoszu gniazdują oceanniki. Dwa miesiące temu tętniące wrzawą pingwinisko dziś świeci pustką. Mijam je bez entuzjazmu i idę dalej, przecież i tak jeszcze dziś tu wrócę. Minołem skałki Rakusy i wracam na kamienistą plażę idąc wzdłuż niej. Na tym odcinku, bliżej Lodowca Ekologii nieco więcej pingwinów białobrewych. Dorosłe osobniki przechodzą tu pierzenie, choć patrząc na ich szaty mieniące się świeżością wiem, że proces ten dobiega końca. Idąc dalej docieram do resztek wieloryba, którego truchło kilka tygodni wcześniej sztorm wyrzucił na brzeg. Martwym ssakiem szybko zainteresowały się petrelce, a dziś zostały po nim tylko płetwa ogonowa, kości, trochę ścięgien i skóry. Odwieczne prawo natury, aby jeden mógł przeżyć inny musi zginąć.


Docieram w okolicę laguny Lodowca, a kierując się w jego stronę widzę efekty ostatnich wycieleń, mnóstwo logu usłanego na brzegach. Ciepła aura i często ostatnio padające deszcze sprawiają, iż cielenia są obecnie częstym widokiem.  Kto wie, może i dziś w trakcie pobytu coś ponownie spadnie do Zatoki. Docieram w miejsce gdzie pobiorę kolejne próby, tym razem będzie to gleba. Łyżka przemyta alkoholem, sterylna próbówka, rękawiczki i działamy. Następnie z laguny pobieram osad. W tym miejscu wszystko. Prowadząc tu czynności słyszę jak pracuje lodowiec. Z jego czoła co chwilę wydobywają się trzaski, tąpnięcia rozchodzą się po całej ścianie lodowca. Przypomina to trochę grzmoty, lecz tu nie ma burz. Więc człowiek wraca wspomnieniami do znanego mu doskonale hałasu burzowego uderzenia, by po chwili uświadomić sobie, że przecież to kolejny lodowiec się wycielił.


Pomyśleć, że w miejscu gdzie teraz stoję kiedyś był Lodowiec Ekologii. Wycofuje się on szybko z Zatoki, porównując obecną lokalizację czoła z tą uwiecznioną na zdjęciach z pierwszych wypraw trudno uwierzyć w fakt, że cofnął się on o blisko 400 metrów.
Siedzę w pobliżu czoła Lodowca Ekologii i podziwiam jego ogrom, tysiące ton lodu które tworzą to piękno. Piękno tak trwałe, przecież jest tu od setek lat i jakże kruche, patrząc na lagunę pod czołem usłaną oderwanymi bryłami lodu. W tak cudownych miejscach czas wydawać by się mogło zwalnia. Od jednak płynie nieubłaganie szybko. Pomimo chęci spędzenia tu całego dnia muszę ruszyć dalej w drogę, przecież do pobrania mam jeszcze kilka prób. 


Wróciłem na pingwinisko. Jest przenikliwie chłodno, choć słońce już wysoko na niebie ponad chmurami oświetla i choć trochę ogrzewa tę piękną, surową krainę.
Pingwinisko świeci pustkami i gdyby nie brunatne zaschnięte place po grupach lęgowych trudno było by powiedzieć, że tętniło tu ptasim życiem. Moim zadaniem w tym miejscu jest pobranie guana, a raczej elementów skorupki z resztkami odchodów. Guano daje życie, to prawda. Bujna roślinność wokół, przy czym słowo "bujna" ma inne znaczenie niż w Polsce czy innych stronach świata, rośnie tu tylko dzięki stałemu, corocznemu nawożeniu przez pingwiny. Za moimi plecami właśnie wycielił się Lodowiec Ekologii. Niewielki, jak by mogło się wydawać na tle czoła lodowca kawałek oderwał się i z impetem wpadł do wody. Niewielki, a zapewne warzący kilkaset kilogramów, a może już wagę tego lodu należało by podawać w tonach? Trzask spadającego lodu rozniósł się po Zatoce, na chwilę mącąc ciszę i jednostajny ruch fal z podmuchem lekkiego wiatru. Tak znikają największe na naszym globie magazyny pitnej wody.


Kończę pobór prób na pingwinisku i ruszam w drogę powrotną, gdzie jeszcze do zebrania materiał z jednego stanowiska. Na koniec zostawiłem sobie osad z słodkowodnego jeziorka przy latarni morskiej, między Zatoką Admiralicji a mszarnikiem. Następnie wracam do bazy. Idealne kilka godzin spędzonych w terenie, a powrót wprost na obiad.




Komentarze