Gruzowisko

Podróżować to żyć.

Hans Christian Andersen




Monitoring hydrologiczny nigdy mi nie wychodził. Szczególnie zabawnie kończyły się moje wypłynięcia na tak zwane gruzowisko. Zawsze kiedy chciano mnie zabrać do pomocy kończyło się to totalnym fiaskiem. Pogoda się zepsuła i fale za wysokie na zatoce, a to znów przybój taki, że bez szans na wylądowanie zodiakiem na plaży.


Nie inaczej było w ostatnich dniach, kiedy to ruszyliśmy na gruzowisko aby zabrać urządzenia pomiarowe ze stanowisk. Dopłynęliśmy co prawda pod Baranowskiego, ale fala przybojowa okazała się na tyle duża, że nie można było wysadzić nas na plaży. Kolejny raz wróciłem do bazy ze świadomością, iż monitoring hydro nie specjalnie jest dla mnie. Owszem kiedyś udało się iść z Maćkiem na pobór prób. Jednak wtedy nie chodziło o gruz, a pobranie wody z kilku cieków wodnych. I to udało się sprawnie przeprowadzić, nawet podobało mi się takie urozmaicenie terenu. 


Dziś kolejna próba wysadzenia nas na plaży zakończyła się sukcesem. Czyżby pierwszy raz gdzie to ja pokonałem gruz? Nic bardziej mylnego! Odnalezienie urządzeń pomiarowych pod warstwą śniegu i lodu sprawiło duży problem głównemu monitoringowcowi hydrologicznemu. Co dopiero mówić, że mieli byśmy sami tego szukać. Kilka urządzeń udało się zabrać, jednak stanowisk kilku kolejnych nie znaleźliśmy pod warstwą lodu. Wydostanie sprzętu pomiarowego spod śniegu i lodu także przysporzyło nie lada problemów. W ruch poszły kilofy i inne narzędzia kruszące kolejne warstwy lodowej ściany. W jednym z przypadków wykopaliśmy dziurę około półtorametrowej średnicy i pół metrowej głębokości zanim znaleźliśmy poszukiwany sprzęt. W innym dziura była znacznie mniejsza, za to kopana w śniegu ponad 2 metry wgłąb zaspy, którą akurat tu nawiało. Zmęczeni wróciliśmy do bazy z połowicznym sukcesem. Dobrze, że przynajmniej pogoda dopisała. Nowe doświadczenia.


Komentarze