Anioły Antarktyki

Nie każde złoto jasno błyszczy,
nie każdy błądzi kto wędruje,
nie każdą siłę starość zniszczy,
korzeni w głębi lód nie skuje.

J. R. R. Tolkien



Piątkowym wieczorem odbywa się długa narada. Towarzyszy jej rozważanie wszystkich "za" i "przeciw", oraz sprawdzanie prognoz pogody w każdym możliwym źródle. Powodem jest planowane płynięcie na Lions Rump. Jest to ASPA 151, teren także badany przez Polaków. Mieści się on w sąsiedniej zatoce z drugiej strony wyspy, jakieś 2 godziny płynięcia zodiakiem.
Na Lions Rump stoi mały domek drewniany, identyczny jak na Demeyu po naszej stronie wyspy. Tylko w tamtym domku przez sezon letni mieszkają monitoringowcy, podczas tej wyprawy były to 2 dziewczyny. Prowadzą tam monitoringi zbliżone do naszych. Teraz płyniemy tam aby zabezpieczyć domek na zimę.


Nie ważne, że nadchodzi weekend, jest to ostatni moment by tam płynąć. Problem w tym, że aby tam się dostać wypłynąć trzeba na Zatokę Bransfielda, a to już praktycznie otwarty ocean. Więc warunki do pływania muszą być idealne inaczej cały plan się nie uda. Decyzja jest jedna: płyniemy! To ostatnia szansa przed nadejściem złych warunków.
Wcześniej właśnie ze względu na pogodę nie było takiej możliwości. A jest to ostatni możliwy termin, kolejne dni ma się rozwiewać. Jasno robi się u nas obecnie gdzieś przed 10, a ciemno około 17 i tego dnia będzie coraz bardziej ubywać. Zatem jeśli jutro nie uda się popłynąć i zrobić tego co jest do zrobienia, to już wcale się nie uda.


Wypływamy tuż po 9 rano, jeszcze przed wschodem, który nas wita leniwie i pięknie zarazem już przy wpłynięciu na Bransfielda. Na Lions Rump jesteśmy już po godzinie. Podróż przebiega bardzo sprawnie, nawet na otwartej przestrzeni fala jest niewielka. Cudowny poranek. Nieopodal wyspy przepływają góry lodowe.


Na samym Lions Rump szybko zabezpieczamy domek zgodnie z omówioną instrukcją, pakujemy rzeczy do zabrania na stację w zodiaki i podejmujemy decyzję o powrocie. Cała operacja na lądzie trwa nieco ponad dwie godziny, więc przebiega bardzo sprawnie. Na koniec pamiątkowe zdjęcie ekipy przy domku i ruszamy w podróż powrotną. Mamy zapas czasu, a pogoda także dopisuje. Postanawiamy dokładniej obejrzeć góry lodowe mijane po drodze, a dla mnie to świetna okazja by na spokojnie obserwować ptaki skupiające się przy lodzie.
Do najważniejszej zaliczę niewątpliwie obserwację petreli śnieżnych Pagodroma nivea. Jest to gatunek średniego ptaka morskiego z rodziny burzykowatych, który występuje na wodach opływających Antarktydę. Czasami nazywany „Aniołem Antarktydy”! Nie bez powodu tak sądzę, cały biały, delikatny i piękny.
Dla mnie to szczególne spotkanie, ponieważ bardzo chciałem zobaczyć ten gatunek i nie spodziewałem się, że nastąpi to dzisiejszego dnia. Petrele pojawiają się także przy naszej stacji, ale dopiero surową zimą z nadejściem do zatoki paku lodowego. W tym okresie upatrywałem swej szansy na ich obserwację, a tu taka niespodzianka. Wspaniały dzień i nawet rozbujana krótkimi falami zatoka Admiralicji na powrocie nie była w stanie zmienić tego przekonania.





Komentarze