Jak dobrze utknąć...

Połączenie sił to początek. 
Pozostanie razem to postęp. 
Wspólna praca to sukces.
Henry Ford



Nie przypuszczałem, że kiedyś to powiem. Czasem warto utknąć w pracy! Przekonałem się o tym w ostatnich dniach. Jak co dziesięć dni ruszyliśmy na monitoring ssaków płetwonogich. Pokonując kolejne odcinki plaży raz kolejny człowiek zachwycał się nad pięknej tutejszej przyrody. A zarazem jej tajemniczością i surowością, które przeszywały do szpiku kości każdy kolejny krok. W takich warunkach, nie najgorszej pogodzie, dość szybko przebiegło całe liczenie. Wracając na Demay, gdzie mieliśmy nocować, zobaczyłem światła na wzniesieniu ponad domkiem. Było już ciemno i drogę oświetlały nam latarki. Światło z góry oznaczało, że ekipa naukowa "ptasirzy" została i wspólnie spędzimy wieczór.
Po dotarciu do domku zostawiliśmy rzeczy i dołączyliśmy do nich na szczycie, gdzie próbowali odławiać w sieci ornitologiczne oceanniki.



Kolejnego dnia pogoda się nieco zaczęła załamywać. Kontaktowaliśmy się z bazą, aby ustalić przypłynięcie zodiaka. Wszystko wskazywało na to, że akcja naszego odbioru się powiedzie i wrócimy dziś na stację, zodiak był w drodze. Fale wchodziły do zatoki od strony Bransfielda, co gorsza pierwszy raz jak tu jestem były one również dość wysokie przy Demayu w Paradise Cove. Zodiak i owszem dopłynął, jednak nie był w stanie ze względu na fale zabrać nas wszystkich wraz z bagażem. Efektem tego na łódź wsiadła jedynie Ewa, po czym zodiak z trudnościami ruszył w drogę powrotną. A ja, wraz z Kasią, Anne i Darkiem utknęliśmy na Demayu. Na nowo napaliliśmy w piecu, usiedliśmy i rozpoczęły się niekończące opowieści o przyrodzie i badaniach naukowych. Był to dobry czas, był to bardzo ciekawy wieczór spędzony w gronie niezwykłych naukowców.

Poranek przywitał nas pięknym wschodem słońca. Na niebie trudno było znaleźć jakąś chmurkę, jedynie zatoka jeszcze mocno falowała po wczorajszym wietrze. Dziś oblicze Antarktyki niczym nie przypominało wczorajszego, złowrogiego.
W takich warunkach ruszyliśmy piechotą w drogę na Copę. Słońce świeciło nam przyjemnie, a przejrzystość powietrza zachwycała. Na wzniesieniu Demay drugi raz w tym sezonie mogłem podziwiać kontynent. Dla towarzyszy mej podróży była to pierwsza okazja zobaczyć Półwysep Antarktydy. W tak pięknych warunkach dotarliśmy nie tylko na Copę, lecz także dalej, do samej stacji. Lagunę pod lodowcem Ekologii pokonaliśmy łodzią płaskodenną, której już dawno nadano nazwę "Śmierć w Wenecji". Nazwa słusznie powinna kojarzyć się z pewna kultową Polską komedią. Ten dzień był jednym z fajniejszych podczas pobytu na stacji. Antarktyka wciąż zaskakuje. Czasem warto utknąć w pracy na dłużej.



Komentarze