Człowiek jest stworzony aby przekraczać siebie.
Emmanuel Mounier
Ach jak
wspomnę sobie ten dzień. Był to ostatni dzień 2016 roku, a ja
czułem się prawdziwie wolny, szczególnie w sensie duchowym. A cały
dzień był bardzo specyficzny i na całe życie go zapamiętam.
Przed południem asekurowałem kolegę w trakcie gdy nurkował. W
sumie asekuracja polegała na tym, by stać i pomóc mu jak już
będzie wychodził z wody. Podziwiam go za tę pasję bez wątpienia,
ja jednak chyba nie jestem aż tak odważny żeby schodzić pod wodę
na dłużej niż same płuca mi pozwalają. A może? Nie!
Najzwyczajniej mnie to nie kręci. W trakcie kiedy kolega oglądał
dno zatoki, ja obserwowałem i fotografowałem pingwiny na plaży. I
nie powiem, sprawiało mi to niezwykle wiele radości. Dwa pingwiny
się biły między sobą, a wyglądało to przezabawnie. Na jednym z
nich widać pingwina pochylającego się z wyciągniętym skrzydłem
do drugiego pingwina. Zupełnie jakby prosił go do tańca.
Kiedy już
kolega skończył nurkować i wróciliśmy do bazy z tzw. Jedynki,
zaczęły się powolne przygotowania do wypłynięcia na Sylwestra. W
gwoli wyjaśnienia, "Jedynka" to taka część plaży około
kilometr od bazy. Jest tam ogromny zbiornik na paliwo z którego
korzystamy by zasilić hmm dosłownie wszystko w stacji. A przede
wszystkim agregaty, które dają nam prąd. Czemu taka nazwa nie
wiem, nigdy tego nie dociekałem.
Wczesnym
popołudniem Ewa mi przypomniała, że mamy jeszcze dziś pobrać
próbki z pingwiniska. Cóż, każdy szanujący się naukowiec w
dziedzinie biologii prędzej czy później tak kończy. Ja naukowcem
nie jestem i pewnie nigdy nie będę w pełnym tego słowa znaczeniu,
ale widocznie przyrodników też to spotyka. Poszliśmy zatem zebrać
pingwinie odchody. Tak, dobrze czytasz, nie ważne jak bym to nazwał
wygląda i śmierdzi tak samo. Ale kupa daje życie, a tu w
Antarktyce widać to szczególnie. Zatem poszliśmy zbierać, bo ktoś
wymyślił badania na ten temat.
Wróciliśmy
po tym zbiorze do bazy i już wszyscy byli gotowi i poganiali, a my
musieliśmy jeszcze pod prysznic i wyszykować się. No bo jak to tak
na imprezę śmierdząc guanem? Nie licuje zupełnie! Zatem szybki
prysznic, trochę perfum i na zodiaka.
Zodiakiem
płynęliśmy w stronę Ferraza (pamiętasz? Brazylijska stacja :P ),
na zatoce był spokój a obok płynął drugi zodiak. W pewnym
momencie zobaczyłem, że na jednej z niewielkich gór lodowych leży
lampart morski. Podpłynęliśmy zatem w jego pobliże i każdy
skupiał się tylko na tym, aby zrobić dobre zdjęcie. W pewnym
momencie na tę samą górę lodową wskoczył pingwin. Dokładniej
to wskoczył on na ogon lamparta! Lampart podniósł łeb, spojrzał
na pingwina, a ptak na niego, po czym z krzykiem w dziobie i w
popłochu pingwin uciekł do wody. Ssak leniwie jeszcze przez moment
popatrzył na nas, po czym wrócił sobie do drzemki.
My pełni
satysfakcji ruszyliśmy dalej w stronę bazy Brazylijskiej.
Płynęliśmy kilka kolejnych minut gdy ktoś krzyknął:
-
popatrzcie, humbaki!
W
rzeczywistości wieloryby były bardzo blisko nas i zupełnie się
nie bały naszej obecności. Pozwoliły jeszcze trochę do siebie
podpłynąć, wynurzały się co chwilę wcześniej wypuszczając w
powietrze słup wody. Wiedzieliśmy dzięki temu gdzie ich szukać.
Po
kilkunastu minutach pływania z wielorybami te dały nam kosza i
zanurkowały na dobre. Więc my popłynęliśmy dalej, docierając
wreszcie na Ferraz. Tam zostały dwie osoby, a cała reszta ruszyła
w drogę na refugium Lions Rump.
Komentarze
Prześlij komentarz